Moi drodzy Przyjaciele-Polacy! Pytacie mnie ostatnio bardzo często, co ja myślę o wydarzeniach w mojej Ojczyźnie. Czy będzie w końcu wojna, czy też nie będzie? Niniejszym pozwolę sobie na zbiorczą odpowiedź. Jak ktoś znowu zapyta, to odeślę go do tej notatki, - będzie mi łatwiej
A poza tym będzie konkretnie, historycznie i liczbowo. W końcu zawód analityka finansowego do czegoś zobowiązuje.
Zacznę jednak od uwagi, że ja mam w tym temacie dokładnie tyle samo do powiedzenia, co Wy. Moim domem już od ponad dwóch dziesięcioleci jest Polska, na Ukrainie bywam średnio raz do roku albo i rzadziej – więc nie mogę nawet udawać, że coś więcej myślę lub sądzę. Owszem, czytam też ukraińskie wiadomości i dzięki temu może szybciej się o pewnych sprawach dowiaduję. Na tym moja przewaga się jednak kończy.
Po drugie, boli mnie, że pytacie, czy będzie wojna, choć ona tam już trwa od ośmiu lat. Zdajecie sobie z tego sprawę? Właśnie od ośmiu lat, tuż za wschodnią granicą Polski dzieją się rzeczy, o których obecne pokolenia przywykły się dowiadywać tylko z filmów lub książek. Czyni to ten konflikt zbrojny najdłuższym w Europie od czasów wojen Bismarcka za zjednoczenie Niemiec w latach 1862-1871, czyli od 1,5 wieku. Osiem lat to długi okres czasu. Wystarczająco długi, by się urodzić, trochę dorosnąć i pójść do drugiej klasy szkoły podstawowej – nie znając innego życia, niż z okresu wojny.
Po trzecie, na terenie Krymu oraz tak zwanych ŁRL oraz DRL mieszka łącznie prawie sześć milionów osób. Dla porównania – Województwo Mazowieckie ma mniej mieszkańców, niż regiony „odpiłowane” przez naszego zatroskanego północnego sąsiada od Ukrainy. Ponadto na koniec 2021 roku prawie 2 miliony osób na Ukrainie miało oficjalny status uchodźcy przed konfliktem, co jest porównywalne do całej ludności Warszawy. Ci wszyscy ludzie też żyją, kochają się, wychowują dzieci – jak każdy. Też mają aspiracje, marzenia i chcą mieć pokój. Niestety, pechowo żyli na terenach, które idealnie nadają się do geopolitycznych rozgrywek. Które to tereny, swoją drogą, przekraczają powierzchnię dwóch średniej wielkości województw w Polsce.
Po czwarte, konflikt ten już kosztował około 13,5 tysiąca żyć, z czego około 10 tysięcy to wojskowi (mniej więcej po połowie z każdej strony konfliktu). Daje to około 5 osób dziennie. Taka sobie jedna rodzinka w formule 2+3 wyparowuje z tej Ziemi codziennie od ośmiu lat. Trzy razy tyle względem osób zabitych to są z kolei osoby ranne. Często bez nóg, bez rąk…
Po piąte, szczerze uważam, że jednym z największych błędów w dziejach współczesnej Ukrainy było memorandum budapeszteńskie – traktat 1994 roku, na mocy którego Stany Zjednoczone, Rosja i Wielka Brytania zobowiązały się do respektowania suwerenności i integralności terytorialnej Ukrainy oraz powstrzymania się od wszelkich gróźb użycia siły przeciwko jej niepodległości i integralności terytorialnej, w zamian za zniszczenie lub przekazanie przez Ukrainę do Rosji całego arsenału broni jądrowej. Który to arsenał na moment upadku Związku Radzieckiego był trzecim największym na świecie. Wystarczyło zostawić parę głowic jądrowych w celach obronnych – i zapewne te wszystkie ludzkie ofiary dziś by nie miały miejsca. Albo byłoby ich znacznie mniej. A tak po raz któryś w dziejach udowodniono, że geopolityką w ogóle nie rządzi cnota, tylko bezwzględna siła. Mam nadzieję, że na tym przykładzie przestaniemy w końcu liczyć na to, że Wujek Sam zza Oceanu nas wszystkich – mieszkających w tym wspaniałym kraju zwanym Polską, „w razie czego” obroni. Owszem, artykuł 5. NATO ma nieco większą moc, niż postanowienia memorandum budapeszteńskiego. Ale wiecie, jak to jest… A to jacyś rzekomo nie rosyjscy żołnierze, bez oficjalnych oznaczeń na mundurach się pojawiają, a to zwyczajnie podstawi się kilkaset tysięcy żołnierzy na granicę rzekomo dla trenowań, a to Niemcy wyrażą zwiększenie stopnia zaniepokojenia i zacięcie będą wzywać do zaprzestania walk, a to Prezydent Stanów Zjednoczonych pogrozi wprowadzeniem „tsunamicznych” sankcji odwetowych, a to Wielka Brytania podpisze porozumienie o wiecznym braterstwie i sojuszu… No i tyle. Drodzy Przyjaciele-Polacy, przecież 1939 rok Was czegoś chyba też nauczył… Tak samo jak Ukrainę – rok 2014. Można ile wlezie traktatów podpisać wcześniej, ale i tak na końcu decyduje siła – gospodarcza, kulturowa, militarna... Tak już ten świat działa. To później, dla ludu, uzasadnia się tamto lub siamto działanie humanizmem, szlachetnością lub zrywem patriotycznym. Owszem, na poziomie zwykłych ludzi taka narracja ma znaczenie. Ale nie ma ona żadnego znaczenia dla tych, kto wojnę rozpoczyna i ją prowadzi. Czas to w końcu uświadomić i przestać liczyć na innych. Tylko my sami siebie jesteśmy w stanie obronić. Nikt za nas tej roboty nie zrobi.
Po szóste, bez niepodległej Ukrainy nie ma niepodległej Polski (i vice versa). Proszę to sobie zapamiętać. Z wielką przykrością odnotowuję „Schadenfreude” po prawej stronie polskiej sceny politycznej, która się cieszy, że „w końcu ci banderowcy dostali za swoje”, jak i po lewej stronie sceny politycznej, którą stać jedynie na systematyczne „zwiększanie stopnia zaniepokojenia”. Taka postawa jest krzywdząca przede wszystkim dla swojego nosiciela. Kiedy Rosjanie rozprawią się z moją pierwszą Ojczyzną, to przyjdą po moją drugą Ojczyznę. Kocham Polskę nie mniej niż Ukrainę, proszę mi wierzyć. Tu jest mój dom, tu dorastają nasze dzieci. Czy mojemu synowi za osiem kolejnych lat – akurat, kiedy osiągnie pełnolecie – przyjdzie bronić przesmyku suwalskiego? Naprawdę miewam ostatnio takie myśli. I któż tam potem będzie pytał, jakiej narodowości ktoś jest... W czasie Drugiej Wojny Światowej połowę ofiar w Armii Czerwonej stanowili etniczni Ukraińcy. Ponad pięć milionów zabitych. Czy ktoś o tej ofierze mojego narodu dziś pamięta? Pamięć w ogóle jest bardzo słabą rzeczą. Zwłaszcza w dobie Internetu, tanich linii lotniczych, łatwo dostępnych leasingów na samochód oraz innych dobrodziejstw zachodniej cywilizacji.
No i po siódme, by nie przedłużać. Apeluję, by czy to z lenistwa, czy to z wygody, czy to z fałszywego poczucia komfortu nie oddawać władzę nad własnym umysłem osobom trzecim. Proszę nie czekać, aż ktoś oficjalnie ogłosi, że oto rozpoczęła się inwazja, albo że zakończyła się pandemia, albo że należy myśleć to lub siamto na taki lub inny temat. Wierzę, że każdy z nas jest w stanie łączyć fakty w logiczną całość, pogłębiać własne kompetencje, dochodzić do prawdy. Bo z samej nowożytnej historii Federacji Rosyjskiej fakty są takie:
1. Gruzińska wojna w latach 1991-1993 (20 tysięcy zabitych);
2. Wojna w Abchazji w latach 1991-1993 (30 tysięcy zabitych);
3. Wojna o Naddniestrze w latach 1990-1992 (2 tysiące zabitych);
4. Wojna osetyńsko-inguska w roku 1992 (pół tysiąca zabitych);
5. Wojna w Tadżykistanie w latach 1992-1997 (do 100 tysięcy zabitych);
6. Pierwsza wojna Czeczeńska w latach 1994-1996 (około 74 tysięcy zabitych);
7. Wojna w Dagestanie w roku 1999 (ponad pół tysiąca zabitych);
8. Druga wojna Czeczeńska w latach 1999-2009 (około 100 tysięcy zabitych);
9. Wojna Rosyjsko-Gruzińska w roku 2008 (około tysiąca zabitych);
10. Konflikt na Kaukazie Północnym w latach 2009-2017 (ponad 3,5 tysiąca zabitych);
11. Interwencja rosyjska w republice Środkowoafrykańskiej od roku 2012 (około 7 tysięcy zabitych);
12. Wojna ukraińsko-rosyjska od roku 2014 (ponad 13,5 tysięcy zabitych);
13. Interwencja rosyjska w wojnie w Syrii od roku 2015 (około tysiąca zabitych – zawężając tylko do „rosyjskiego segmentu” tej wojny).
Że nie wspomnę o aktach terroru we własnym kraju, zestrzelonych samolotach, użyciu broni chemicznej na terenie kraju NATO, zatruwaniu, porywaniu i zabijaniu opozycjonistów. Oto lista „dokonań” rosyjskiego dowództwa za ostatnich około 30 lat. Po sto tysięcy ofiar na dziesięciolecie. Po dziesięć tysięcy co roku. Po 30 – codziennie. Taki jest charakter rosyjskiej postawy imperialnej. Ktoś jeszcze ma teraz jakieś złudzenia co do tego, czy wojna w ogóle będzie? Czas dorosnąć i zrozumieć, że ten świat naprawdę wymaga od każdego z nas czegoś więcej niż tylko przewinięcia kilku wiadomości na Facebook i zadania troskliwego pytania znajomemu Ukraińcowi o to, czy wojna w ogóle będzie. Każdy z nas może przeciwstawić się temu, co się dzieje. Są usystematyzowane zbiórki dla Ukrainy. Są fundacje, które pomagają pokrzywdzonym przez wojnę dzieciom. Są fundacje pomagające rannym na wojnie żołnierzom. Są dziesiątki możliwości pomocy już tu i teraz – wystarczy spytać ambasadę ukraińską, albo proboszcza z pobliskiej cerkwi grecko-katolickiej, albo od biedy samej przeglądarki internetowej. Każdy z nas, mieszkańców Polski, powinien rozumieć, że pomagając teraz Ukrainie – pomaga się również Polsce. To nie jest tak, że to są „ich problemy”, które nas nie dotyczą. Dotyczą już – i będą dotyczyć nadal w co raz większym stopniu.
Kierujmy się więc duchem ogólnoludzkiej solidarności. Któż jak nie Polska powinna światu pokazywać w tym zakresie przykład? W 1920 roku Józef Piłsudski zawarł sojusz z Symonem Petlurą – sto lat temu 35 000 Ukraińców walczyło obok Polaków przeciwko bolszewickiej Rosji. Minęło sto lat i teraz Ukraina stawia czoła Rosjanom. Jesteśmy niestety na taki rozwój wydarzeń skazani. I musimy temu przeciwdziałać. Razem.