Jacek Prygiel po ukończeniu Zasadniczej Szkoły Zawodowej przy Zakładach Metalowych w Radomiu rozpoczął pracę jako pracownik wydziału M1 (Wydział Remontowy) w dniu 23 czerwiec 1976 roku. Poniżej jego relacja czerwcowego dnia. TUTAJ link do galerii fotografii z obchodów 13 rocznicy Czerwca

Pamiętnego dnia 25 czerwca 1976 roku przyszedłem do pracy na godzinę 6:30. Po niedługim czasie około godziny 8:30 dostałem informację, że pracownicy gromadzą się pod bramą główną. Wraz z kolegą, z którym razem skończyliśmy szkołę i rozpoczęliśmy w tym samym dniu pracę Zenonem R. , zamieszkałym wówczas przy ulicy Masztowej w Radomiu udaliśmy się pod bramę główną Zakładu. Gromadziło się tu coraz więcej pracowników. Około godziny 9:15 pod bramą zaczęły pojawiać się wózki akumulatorowe z delegacjami z innych zakładów pracy, takich jak “Blaszanka” czy “Radoskór”. W pewnym momencie ktoś rzucił hasło, że idziemy pod “dom partii” (komitet wojewódzki PZPR).

My ruszyliśmy wraz z całym tłumem. Przy skrzyżowaniu ulicy 1905 roku z ulicą Kościuszki zatrzymaliśmy autokar Jelcz popularnie zwany ogórkiem ze sportowcami, którzy chcieli przedostać się w kierunku osiedla Ustronie wjeżdżając w tłum samochodem. Grupa około 30 osób zmusiła jadących do opuszczenia samochodu. Zachęceni zostali tym, że zaczęliśmy bujać samochodem. Dalej udaliśmy się ulicą Poniatowskiego i 22 Lipca (dzisiaj Beliny-Prażmowskiego) i skręciliśmy w ulicę 1-go Maja (teraz 25-go Czerwca).

Będąc na wysokości ul Waryńskiego widziałem z daleka płonące samochody strażackie, ulica była zablokowana mrowiem ludzi. Poszliśmy dalej z Zenkiem i wielu innymi ulicami Waryńskiego, Traugutta i przez ul Nowotki (Piłsudskiego) doszliśmy do Żeromskiego. Idąc w dół ulicy w kierunku ul. Rwańskiej widziałem różnych dziwnych ludzi rozbijających wystawy sklepowe. Zawróciliśmy i poszliśmy dalej po przez ul Focha, Kelles Krauza w kierunku komitetu partii.

Z okien komitetu zwisał czerwony dywan, z innych okien buchał ogień oraz wydobywał się dym. Staliśmy tam wraz z tłumem i wznosiliśmy różne hasła i śpiewając różne pieśni. Trwało to około jednej godziny. w pewnym momencie dywan spadł na dół i został podpięty do drugiej przyczepy traktora. Obydwie przyczepy wypełnione były ludźmi. Na wysokości przejścia dla pieszych, zaraz za skrętem w ulicę Kelles-Krauza, chwytając się wyciągniętych w naszą stronę lasowi rąk obydwaj z Zenkiem zostaliśmy wciągnięci na dyszel łączący jedną przyczepę z drugą, gdyż obydwie przyczepy były już wypełnione mrowiem ludzi.

Jechaliśmy w kierunku ulicy Wernera. Wznosiliśmy różne okrzyki do przechodzących obok ludzi. Gdy dowiedzieli się, że komitet płonie wznosili okrzyki radości. Z Wernera skręciliśmy w E7 w kierunku Kielc. Jechaliśmy środkiem jezdni, tak że za nami utworzył się korowód samochodów. Stojąc na dyszlu pilnowaliśmy się, żeby nie spaść, gdyż traktor co chwila stawał i szarpał przy ruszaniu. Prawdopodobnie kierujący ciągnikiem miał małe doświadczenie w prowadzeniu pojazdu. Nie było samochodów nadjeżdżających z przeciwka. Prawdopodobnie milicja zablokowała ruch samochodowy wjeżdżających do miasta od strony Kielc.

Na wysokości skrzyżowania E7 z ulicami Langiewicza traktor zaczął ostry skręt w ulicę Świerczewskiego (Okulickiego), by ominąć trójkątną wysepkę. W pewnym momencie lewe narożniki przyczep, zbliżając się do siebie, zaczęły przygniatać stojącego obok mnie na dyszlu Zenka. Zobaczyłem plamę krwi na jego spodniach i grymas bólu na twarzy. Zacząłem krzyczeć, by ciągnik stanął. Za mną zaczęli krzyczeć siedzący na przyczepach. Traktor natychmiast się zatrzymał, co prawdopodobnie uratowało koledze życie. Podbiegło kilka osób i zdjęło go z dyszla. Niosąc go na rękach podbiegliśmy do samochodów stojących za traktorem.

Pierwszy z kierowców odmówił zabrania Zenka na Pogotowie. Wobec wzburzonych ludzi, chcących przywrócić jego samochód, tłumaczył się jakimiś kłopotami rodzinnymi. Stojący za nim kolejny kierowca samochodu Żuk zgodził się. Położyliśmy go z tyłu na podłodze bagażnika i pojechaliśmy na Pogotowie przy ul. Tochtermana.

Stacja Pogotowia mieściła się wówczas w podziemiach szpitala, “pod filarami”. Zaraz w wejściu podbiegły do nas trzy pielęgniarki i lekarz i natychmiast zajęły się Redestowiczem. Opowiedziałem im jak do tego doszło. Pielęgniarka powiedziała mi, żebym się nie martwił o kolegę, gdyż oni wszystko załatwią, tak żeby nie miał on kłopotów. Potem wyprowadziła mnie tylnym wejściem przez podziemia szpitala.

Omijając główne ulice przemknąłem się na ulicę Masztową, by powiadomić rodziców Zenka o wypadku. Byli zszokowani, że tak się skończył nasz pierwszy dzień pracy w Walterze i pobiegli do szpitala do syna, ja zaś udałem się do domu na sąsiednią ulicę Wieżową. Po kilku minutach wyszedłem z domu i spotkałem na rogu ul. Wieżowej i Radiowej kilku kolegów z dzielnicy, przyglądających się unoszącymi się nad miastem kłębami dymu. Było około wpół do czwartej po południu. Postanowiliśmy przyjrzeć się temu bliżej i ruszyliśmy pięcioosobową grupą.

Przy szkole “Syrokomli” zobaczyłem biegnącego naprzeciw mnie ojca wracającego z pracy, za nim biegł pijany zomowiec, lecz gdy zobaczył naszą grupę zawrócił i uciekł. Sądzę, że gdyby nas tam nie było ojciec przeszedł “ścieżkę zdrowia”. Po tym zajściu ruszyliśmy do centrum miasta i znaleźliśmy się w parku Kościuszki.

Było tam pełno młodzieży a po ulicach wokół parku krążyły coraz liczniejsze oddziały ZOMO. Ostrzeliwali nas petardami z gazem a my odpowiadaliśmy kamieniami. Trwało to do około godziny 22.30. Chcieliśmy już wracać do domu na Kolonię - Wacyn, lecz nie mogliśmy wydostać się z parku. Obrzucając milicję kamieniami ruszyliśmy w kierunku ulicy Sienkiewicza i bramami, po dachach komórek i murach przebiliśmy się z okrążonego centrum i znaleźliśmy się z drugiej strony szpitala od strony Zamłynia. W domu byłem około 1:00 w nocy 26 czerwca.

Następnego dnia, w sobotę, przyszedłem do pracy. Mistrz wydziału podszedł do mnie i oznajmił, że mam do wyboru: karne zwolnienie lub przeniesienie na wydział P6, z którego zwolniono z pracy wielu ludzi. Zgodziłem się na przeniesienie, czego później żałowałem, gdyż przez wiele lat otrzymywałem najmniej płatne prace.

Od 1980 roku byłem członkiem Solidarności, potem KPN. Obecnie jestem członkiem Związku Piłsudczyków, który kultywuje tradycje Solidarności i KPN-u.

Jacek Prygiel, Radom, 2020 r.

5 lat temu, 1 czerwca 2015 roku zmarł Mirosław Lipiec, działacz opozycji solidarnościowej i Konfederacji Polski Niepodległej, znany pod pseudonimem „Hucuł”. Miał 56 lat.

W poniedziałek, 1 czerwca w kościele św. Stefana w Radomiu na Idalinie odprawiona zostanie w intencji Mirka msza święta.

Przypominamy dziś artykuł, który ukazał się z tą smutną wiadomością na łamach "Twojego Radomia":

Był człowiekiem, o którym można bez cienia wątpliwości powiedzieć, że nie nosił serca w plecaku. Nosił je przed sobą na tacy. To serce było tak bardzo otwarte. Teraz przestało bić.

W stanie wojennym, jako kapral i kucharz zasadniczej służby wojskowej LWP, trafił pod sowiecką granicę w Bieszczadach do Arłamowa, gdzie internowano Lecha Wałęsę. W wywiadach prasowych opowiadał przed laty o tym jak grał z Wałęsą w ping ponga.

W latach 80-tych związał się z opozycyjnymi strukturami Solidarności i KPN. W 1992 roku organizował Związek Strzelecki w Radomiu. Dwa miesiące przed śmiercią ukończył zaoczne studia magisterskie. Dzień po egzaminie został zwolniony z pracy w Urzędzie Miejskim w Radomiu. Przejął się tym za bardzo……… Od wielu lat ciężko chorował i przez dłuższy czas przebywał na zwolnieniu lekarskim. Chodził o kuli. To jednak nie miało żadnego znaczenia dla obecnie rządzącej Radomiem ekipy politycznej. Wystarczyło, że miał inne poglądy. Ostatnią pensję wypłacono mu w maju. Od 1 czerwca był bezrobotnym. I odszedł tego dnia. A wraz z nim to jego dobre serce ze złota. Otwarte dla wszystkich.



Dariusz Sońta



https://twojradom.pl/artykul/zmarl-miroslaw-lipiec--dzialacz-radomskiej-opozycji-antykomunistycznej/19637